Upijam łyka
z butelki, powoli odczuwając skutki swojej alkoholowej libacji. Powinienem być
w trakcie komponowania nowej piosenki. Powinienem. Jednak mój postęp był wręcz
zerowy, biorąc pod uwagę fakt, że termin zbliża się nieubłaganie. Za dwa
tygodnie mam spotkanie z zespołem, na którym mam pokazać to, co stworzyłem. Ale
nie mogę. Moje myśli wirują w kółko. Śmierć – to wszystko, o czym potrafię
myśleć.
Trójka. To
liczba osób, które zgięły blisko mnie w przeciągu pół roku. Nie byłeś mi
najbliższą osobą, ale jednak. Wciąż chcę cię zobaczyć. Ale już cię nie ma. Już
nigdy nie będzie mi dane oglądać twojego pogodnego uśmiechu lub kryształowych
łez spływających po twoich policzkach. Oddałbym wszystko, by cię przywrócić.
Nawet własne życie. Oddałbym je dla wszystkich tych, których straciłem.
Miałeś
piękną przyszłość przed sobą. Posiadałeś wszystko, o czym każdy mężczyzna
marzył. Kochającą żonę, uroczą, trzyletnią córeczkę, stałe stanowisko w pracy,
zainteresowania, pasje i pełno przyjaciół. Chciałeś tej przyszłości. I
przyjmowałeś, witałeś ją z uśmiechem na twarzy.
A ja? Moje
życie to niekończące się cierpienie. Chciałem się zabić mnóstwo razy. Nie chcę
żyć. Dlaczego? Dlaczego nie ja? Dlaczego nie ten, który nie chce być już
częścią tego popieprzonego świata?
Istnieje
kilka powodów, które wciąż mnie tutaj trzymają. Jednym z nich jest cierpienie.
Cierpienie, które przeżywałem mnóstwo razy. Nie chcę, żeby inni odczuwali go z
mojego powodu. Nawet jeśli rezultatem każdego, przeżytego przeze mnie dnia jest
ból.
To brzmi
tak żałośnie i egoistycznie nawet dla mnie. Dlaczego narzekam skoro inni mają o
wiele gorzej ode mnie? Ale jestem chory. Nie widać tego gołym okiem. Mentalnie
chory. I ta choroba mnie powoli zabija. Prawie tak powoli, jak papierosy, które
rozpaczliwie palę, by umrzeć szybciej. Tak, palę, by w końcu zdechnąć. Smutne,
wiem.
Przerywam
bezczynne gapienie się na wyświetlacz komputera. I tak moje „pisanie” od
początku skazane było na klęskę. Człapię beznamiętnie do kuchni i chwytam piwo
w dłoń. Wiem, że nie powinienem. Nie wypełni to pustki, którą w sobie noszę.
Nic jej nie wypełni. I wierzcie mi, próbowałem.
Westchnienie wydobywa się z moich ust, a ja powoli wracam do salonu. Co za bałagan… Ale
dlaczego miałbym się trudzić sprzątaniem? Jakoś nie zapraszam ludzi do siebie,
by cieszyli się moim cudownym towarzystwem.
Na stole
prócz brudnych skarpetek i czasopism widnieje moja stara przyjaciółka, której
próbuję za wszelką cenę unikać. Wódka. W połowie pusta z powodu mojej ostatniej
popijawy. Wpatruję się w tę wręcz hipnotyzującą gorycz, starając się podjąć
decyzję czy chcę iść tą samą drogą, co wtedy. Ostatnio, gdy piłem ten trujący
napój wylądowałem w szpitalu. To nie jest bezpośrednio jej wina, ale wódka
dziwnym trafem sprawia, że wszelkie granice, jakie posiadam, nagle znikają.
Wspominając
moje doświadczenia z tego dnia, sprzeciwiam się pokusie i kieruję się resztkami
zdrowego rozsądku. Naprawdę powinienem wylać tę truciznę do zlewu, ale wiem, że
nie mogę. Prawdę mówiąc, lubię od czasu do czasu stracić samokontrolę. Dlatego
też trzymam żyletkę w portfelu. Nie używam jej od lat, jednak nie zamierzam się
jej pozbyć. Tak na wszelki wypadek.
Zegar tyka
w tle, mówiąc mi, że marnuję swój jakże cenny czas. Rzucam się na zniszczoną kanapę. Każdy, kto miał przyjemność ją ujrzeć, kazał mi ją wyrzucić. Dlaczego
miałbym się tym przejmować? Nie jest taka zła. Jest całkiem użyteczna. W
przeciwieństwie do mnie.
Niespodziewane
pukanie budzi mnie z moich rozmyślań. Sprawdzając godzinę, zastanawiam się, kto
zamierza zaszczycić mnie swoją obecnością.
Było już po północy. Ponowne dobijanie zrywa mnie na nogi, ale jeszcze
nie otwieram drzwi. Muszę się przygotować. Założyć na siebie maskę szczęśliwego
człowieka. Nie mogę nikomu pozwolić, by dowiedział się, że wcale nie jestem
taki wesoły. Że mam problemy. Nikt, nawet zespół, nie wie o mojej „chorobie”. I
niech tak zostanie… Kilka głębszych wdechów i otwieram, uśmiechając się.
Nie miałem
żadnych podejrzeń, co do tego, kto mógł mi o tej porze przeszkadzać w
przepijaniu swojego żalu, jednak widok Takanoriego niemało mnie zaskakuje.
Uśmiecha się do mnie trochę zakłopotany.
„Cześć.
Przepraszam, że nachodzę cię tak późno, ale naprawdę chciałem cię zobaczyć.”
Takanori wciąż się uśmiecha i przenosi ciężar swojego ciała z nogi na nogę, jakby
oczekując, że go wpuszczę. Czego, swoją drogą, nie chciałem zrobić.
„W
porządku, ale jest naprawdę późno, więc miejmy to z głowy… Czego chcesz?”
Staram się brzmieć przyjaźnie, ale z jego twarzy wyczytuję, że nie bardzo mi się
to udaje. Takanori wydaje się nieco zaskoczony, jednak wciąż zdeterminowany.
„Etto… Czy
moglibyśmy porozmawiać w środku?” Oto jest. Pytanie, na które bardzo nie chcę
odpowiedzieć „tak”, ale jednak przesuwam się i wpuszczam go do „mojej
pieczary”.
Takanori
rozgląda się wyraźnie ciekawy, a ja zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy
go tutaj nie było. Moje mieszkanie nie jest przestronnym, nowoczesnym
apartamentem, jak jego. To całkowite przeciwieństwo jego lokum. Posiadam tylko
niezbędne meble; kanapę, mały stolik, stary telewizor, sprzęt do pracy i łóżko.
Jest i szafa na ubrania, ale i tak jej nie używam, co oznacza, że wszystko w
moim mieszkaniu pokryte jest ciuchami. Czystymi i tymi mniej czystymi. Jest to
również dobry powód, by nikogo tu nie zapraszać.
„Prawdę
mówiąc, nie to się spodziewałem zobaczyć. Zawsze zastanawiałem się, jak
mieszkasz i nie to sobie wyobrażałem.” Takanori śmieje się, próbując rozluźnić
napięcie. Chyba nie muszę mówić, jak bardzo mu to nie wychodzi?
„Powiedz mi
po prostu, po co tutaj jesteś. Właśnie kładłem się do łóżka.” Kłamię, co jest
oczywiste, ponieważ mój komputer wciąż jest włączony, a ja mam na sobie dzienne
odzienie.
„Tak, tak…”
Wzdycha. „Przejdę do sedna. Martwię się o ciebie. Zazwyczaj, gdy komponujesz
piosenkę, prosisz o spotkanie. O moje zdanie, o pomoc lub po prostu chcesz
pogadać. A nie widziałem cię od miesiąca. Tak naprawdę chcę ci zadać jedno
pytanie… Czy wszystko u ciebie w porządku?”
Patrzę na
niego przez chwilę, nic nie mówiąc. Staram się wymyśleć jakąś porządną odpowiedź.
Ma skubany rację. Robię to za każdym razem, gdy tworzę coś nowego. Nie jest
zaskoczeniem dla nikogo, że jestem perfekcjonistą i opinia innych jest dla mnie
bardzo ważna.
„Ja… Ja po
prostu mam już wszystko idealnie zrobione i nie potrzebowałem tym razem pomocy.”
Znowu kłamstwo. Czekam na to, aż mój krótszy przyjaciel przyjmie tę odpowiedź
do swojej wiadomości. Nie mam zamiaru mówić mu, że nic, zupełnie nic nie jest
gotowe, a zamiast piosenki mam kilkanaście pustych butelek po piwie i pełną
popielniczkę.
„O-kej…”
Zapada
między nami nieprzyjemna cisza. Ani ja, ani on nie wiemy co powiedzieć. Chcę,
żeby wyszedł. Chcę kontynuować swoje rozmyślanie i chcę wypić może trochę
więcej piwa. Zdecydowanie więcej piwa.
Gdy tak
sobie marzę o alkoholu, Takanori mnie zaskakuje i wtula się we mnie.
„Przepraszam, po prostu się martwiłem.”
Stoimy tak.
On mnie przytula, ja nie odwzajemniam tego gestu. Nie rozumiem, co się dzieje.
Powstrzymuję łzy. Nie mogę pokazać, jaki jestem słaby. Jakie smutne i samotne
jest moje życie. Nie udaje mi się powstrzymać łez, modlę się tylko, żeby
Takanori nie zauważył, że płaczę. Wszystko jest w porządku, dopóki moim ciałem
nie wstrząsa szloch, a Takanori unosi głowę, by spojrzeć na mnie.
„Co się
stało?”
Nie patrzę
na niego. Wlepiam swój wzrok w jakiś punkt przed sobą, chcąc by wszystko
zniknęło. Takanori, moje uczucia, cierpienie, mieszkanie, moje życie. Nagle
jego drobna dłoń przylega do mojego policzka i ociera moje łzy.
„Hej,
Kouyou, jestem twoim przyjacielem. Możesz zawsze ze mną porozmawiać, jeśli coś
jest nie tak.” Takanori puszcza mnie, by zrobić krok w tył i przyjrzeć mi się.
Zapewne zauważa moje zapadnięte policzki, zmęczone oczy i niechlujny wygląd.
„Naprawdę wyglądasz jak gówno.”
Nie wiem,
co robić. Nie chcę prowadzić tej konwersacji, nie chcę być w tej sytuacji.
Chcę, żeby ten mały człowiek, którego nazywam przyjacielem zniknął. Chcę
kontynuować swoją samotną popijawę. Takanori
nie może mi pomóc. Nikt nie może. Lekarze, przyjaciele, kochankowie – wszyscy
ci ludzie próbowali. Ale to było dawno temu. Teraz nie chcę, by ktokolwiek się
do mnie zbliżał. Wszyscy tylko cierpieliby. Lub umarliby. Pamięć o moich
zmarłych przyjaciołach powraca do mnie. Przegrywam. Moje nogi się poddają i upadam
na podłogę, zanosząc się płaczem.
Cała ta beznadzieja wraca do
mnie. Czuję się taki mały i bezbronny. Zawsze powstrzymuję łzy, mając je za
oznakę słabości. Ale, gdy inni płaczą, mówię, że to w porządku. Nie jestem zbyt
logiczną osobą.
Takanori kuca obok mnie i klepie
mnie pocieszająco po plecach. Nie wiem, ile to już trwa. Szczerze, nie obchodzi
mnie to. Pozwalam, by wszystkie moje uczucia zalały mnie, jak potężna fala. Chcę
przestać. Nie chcę pokazywać Takanoriemu, jaki jestem kruchy. Cały zespół ma we
mnie starszego brata. Nie chcę niszczyć tego wizerunku.
Minuty mijają, a my wciąż tak
siedzimy. Moje łzy znikają, a szloch ucicha. Aż czuję w powietrzu, że Takanori
szuka odpowiednich słów, by spytać mnie, dlaczego tak nagle wybuchnąłem. Co w
moim życiu może być tak straszne, że doprowadziło mnie to do takiego stanu.
Chcę spojrzeć na jego twarz, wiedzieć o czym myśli. Ale jestem przerażony tym,
co mogę na niej zobaczyć. Rozczarowanie? Nie chcę tego widzieć. Tego, czego
najbardziej się obawiam – rozczarowania moich przyjaciół. Przez lata straciłem
ich całe mnóstwo. Zostałem wyobcowany nawet przez rodzinę.
W końcu zdobywam się na odwagę i
patrzę na niego. I szczerze mówiąc, nie tego się spodziewałem. On również
płacze. Dlaczego nie szczędzi łez? To nie ma sensu. Wpatruje się w ścianę,
unikając mojego wzroku. Po prostu cicho szlocha wraz ze mną. Po chwili spogląda
na mnie. Widzę w jego oczach więcej, niż mógłby kiedykolwiek powiedzieć.
Smutek, zmartwienie, troska i coś, czego nie potrafię nazwać.
„Dlaczego płaczesz?” Pytam
ochrypłym głosem.
„Nie wiem, co sprawiło ci tyle
smutku, ale i mnie to boli.” Takanori patrzy prosto w moje oczy. Czuję się
niekomfortowo, jakby mógł on widzieć wszystko, co staram się ukryć. „Ale jeśli
to sprawi, że poczujesz się lepiej, zawsze możesz mi powiedzieć…” Czuję, że chce, bym się przed nim otworzył,
ale nie mogę tego zrobić. To byłby koniec naszej przyjaźni. Koniec the GazettE.
Kazałby mi się leczyć. Oddać się w ręce lekarzy, którzy i tak nic nie zrobią.
Próbowałem wszelkich rodzajów terapii i leków, ale nic nie sprawiło, że mój ból
odszedł. To uświadomiło mi, że naprawdę próbowałem już wszystkiego.
„Może pewnego dnia ci powiem.”
Biorę głęboki wdech, uspokajając się. „Czy o tym chciałeś porozmawiać?”
Takanori wygląda na przytłoczonego
tą sytuacją. Najpierw płakałem na podłodze, a teraz mówię, jakby nic się nie
stało. W pewnym sensie go rozumiem. Również byłbym zmartwiony i zagubiony. Ale
nie mogę mu nic powiedzieć. W swoim czasie dowie się, o co mi chodzi.
„Etto… Myślę, że tak.
Zastanawiałem się tylko, czy wszystko u ciebie w porządku.”
„Będzie w porządku, nie martw się
o mnie. Potrzebowałem po prostu dać upust swoim emocjom.” Obdarzam go
uspokajającym uśmiechem, ale nie wiem, czy mi wierzy. Wstajemy z podłogi, a on
podchodzi do drzwi.
„Pamiętaj, że zawsze możesz do
mnie zadzwonić i opowiedzieć mi o swoich problemach.”
„Jeśli miałbym ci coś ważnego do
powiedzenia, zrobiłbym to od razu.” Oczywiste, że mi nie wierzy. Takanori nie
jest głupi, ale mimo wszystko uśmiecha się i po chwili odchodzi. Jest jasne dla
nas obu, że coś ze mną nie tak. Jednak nie naciska na mnie więcej. Może po
prostu chce zaczekać, aż sam się otworzę? I wiem, że stanie się to szybko,
ponieważ wpadłem właśnie na plan, który ma wszystko naprawić.
Po raz pierwszy od dłuższego
czasu czuję się jakby szczęśliwy. Udaję się do komputera i zaczynam pisać. Zajmuje
mi to resztę nocy, ale rano piosenka jest prawie gotowa. Jest jeszcze wiele do
zrobienia, jednak mam czas. Prawie dwa tygodnie.
Kolejne dni mijają mi szybko.
Plan jest w pełni dopracowany i mam zamiar go urzeczywistnić. To niesamowite
uczucie, kiedy jak na dłoni masz wypisany swój cel. Gdy cała reszta jest gotowa
siadam przed komputerem z gitarą w ręku. To czas na skończenie mojej piosenki. Włożyłem
w nią całe swoje serce. Musi być idealna. Nie mam zamiaru dzwonić do
Takanoriego, czy do kogokolwiek innego, by usłyszeć ich opinie. To moje dzieło,
dlatego muszę wszystko zrobić sam.
Piosenka jest skończona, jak i
wszystko inne. Jutro odbędzie się spotkanie z zespołem. Wszystko układa się
zgodnie z planem. Dzisiejszy dzień należy do mnie. Mam zamiar zrobić wszystko,
na co miałem ochotę w zaciszu swojego domu. Jest to gówniany dom. Ale jest mój.
I to mi się w nim podoba.
Moja stara przyjaciółka, która
siedzi na stole od razu rzuca mi się w oczy. Owszem, posprzątałem, ale została
mi jedna rzecz, której nie chciałem wyrzucić. Z uśmiechem na twarzy sięgam po
wódkę i upijam sporego łyka. Alkohol pali mój przełyk, ale to całkiem przyjemne
uczucie. Drugi łyk nie ma tak mocnego
efektu, co pierwszy, ale powoli odczuwam działanie tego napoju. Po raz kolejny
piję i siadam na kanapie. Rozglądam się po moim wysprzątanym mieszkaniu z dumą.
Na stole znajdują się potrzebne
mi „przybory” na ten wieczór. List, wódka, plastikowa torba, przestarzałe
tabletki i żyletka. Obok nich stoją fotografie. Moja rodzina, zespół, starzy
przyjaciele i kochankowie. Dzięki tym ludziom doszedłem tak daleko, ale to już
koniec. Tyle przeżyłem, ale pora to zakończyć. Uśmiechając się do zdjęć chwytam
żyletkę.
Przez chwilę tylko wpatruję się w
ostrze. Tyle czasu sprzeciwiałem się pokusie. I po co? Pomagało mi to, czułem
się lepiej. Wiem, że większość ludzi tego nie rozumie, ale było to coś, co
kochałem.
Mam na sobie tylko bokserki, więc
ułatwia mi to dostęp do ud. Wielu się zastanawiało, czemu nie noszę już tych
krótkich spodenek. Odpowiedź jest dziecinnie prosta – ciąłem się. Swego czasu
tego żałowałem. Ale nie teraz.
Minęło wiele lat od czasu, gdy po
raz ostatni przyłożyłem żyletkę do swojego ciała. Czuję jednak, jakby to było
wczoraj. Przyciskam ją mocniej i przejeżdżam ostrzem po skórze. To uczucie jest
wspaniałe, uzależniające i nawet lepsze, niż je zapamiętałem. Kładę rękę na
kanapie. Krew biegnąca przez moje żyły – czuję ją. Nie czekając, robię dwa,
głębsze cięcia. Kanapę zalewa szkarłat, niszcząc ją doszczętnie.
Mam swoją chwilę euforii, ale
czas zakończyć tę zabawę. Sięgam po tabletki. Są już dawno przeterminowane, ale
to przeszkadza mi najmniej. Wraz z przekroczeniem daty ważności zmieniły się w
truciznę. To nawet i lepiej. W końcu łykam je wszystkie i popijam resztą wódki.
Kolejny krok jest trochę
trudniejszy. Z trudem zaciskam na szyi plastikową torebkę. Zostaje mi około pół
godziny, zanim się uduszę. Postanawiam to przyspieszyć. Z determinacją
przyciskam brzytwę do lewego nadgarstka. Kiedyś bałem się ciąć tam, gdzie ktoś
mógłby zobaczyć blizny. Teraz nie ma to znaczenia. Jeżdżąc żyletką wzdłuż żył
zostawiam trzy głębokie rany.
Skończone. Pozostaje mi teraz
tylko czekać. Spoglądam na swój nadgarstek, widząc warstwy swojej skóry i
tkanki. Wszystkie trzy cięcia mają po parę centymetrów, pozwalając krwi
swobodnie opuszczać moje ciało. Moja wizja powoli zanika i nie mogę patrzyć już
na ten szkarłat, dlatego poddaję się i zamykam oczy. Czuję swoje tętno.
Wspaniałe uczucie.
Nie wiem, jak długo już tak
siedzę, ale w moich myślach pojawiają się wątpliwości. Co, jeśli to nie zadziała?
Co, jeśli to nie zadziała i skończę sparaliżowany na resztę życia? Nie mógłbym
wtedy grać już na gitarze. Nie mógłbym prowadzić „normalnego” życia. Panika
zalewa moje najebane ciało. Do teraz miałem pewność, że ten wybór jest słuszny.
Ale co, jeśli się myliłem? Wciąż mogę naprawić swoje życie. Być szczęśliwym
człowiekiem, znaleźć sobie kogoś…
Nagle przez myśli czmycha mi
Takanori. To, jak płakał z powodu mojego bólu. I to uczucie w jego oczach,
którego nie potrafiłem nazwać. Teraz już wiem. To była miłość. Nie wiem czy do
przyjaciela, czy do kochanka, ale jednak. Miłość. Przeznaczona tylko mi. Chcę
porozmawiać z Takanorim. Nieważne, jakimi dokładnie uczuciami mnie darzył. Warto
było jednak dla nich żyć. Ból, który czułem na pogrzebie moich przyjaciół… Nie
chcę, by ktoś go przeżywał. Nie z mojego powodu. Było tyle rzeczy,
dla których warto było walczyć. I jakimś cudem o nich zapomniałem. Aż do teraz.
Próbuję unieść swoją „zdrową”
rękę. Jestem jednak za słaby. Nagle czuję, jak torba zaciska się na mojej szyi. Nie mogę
oddychać. Nie chcę umierać. Moja świadomość powoli odpływa, wraz z moją krwią.
Dokonałem złego wyboru.
Nagle słyszę. Pukanie. Gdzieś daleko.
Albo blisko. Nie jestem w stanie tego stwierdzić.
„Kouyou!”
Przy drzwiach. Jestem pewien.
„Kouyou, otwórz drzwi! To ja,
Takanori!”
Takanori jest tutaj. On mnie
uratuje. Wciąż mam szansę wszystko naprawić.
„Chciałem się tylko upewnić, że
wszystko w porządku. Ale zobaczymy się jutro. Prawda?”
Po prostu otwórz te cholerne
drzwi. Proszę. Wyciągnij, uratuj mnie z tego gówna.
„W porządku. Widocznie nie chcesz
rozmawiać lub nie ma cię nawet w domu, a ja krzyczę jak idiota do drzwi. Do
zobaczenia jutro.”
Nie… Nie odchodź. Proszę.
„Po prostu za tobą tęsknię.
Wszyscy tęsknimy.”
Nie możesz mnie opuścić. Nie
teraz.
… To nie był słuszny wybór. Nie
chcę umierać.
Eeech?!
OdpowiedzUsuńJak mogłaś zabić kaczka D:?!
To okrutne ;_;! Liczyłam, że Ruki zginie :x
Nie lubię takich ficków ._. W sensie, ze smutnym zakończeniem. Rozmyślania, przeżycia wewnętrzne bohatera to coś niesamowitego. Lubię cyztać o tym co sie dzieje w czyjejś głowie. Poniekad to pasjonujące. (chcoiaz powieści czysto psychologicznych znowuż nie trawię xd... Ach dziwny Midziak...) I dałabym wielkiego plusa... Nawet mimo to iż jest to Uruki, którego nie trawię.
Ale zabiłaś mi kaczka ;__; ...
Wiec bedzie tylko mały plusik.
Nie mniej jednak czekam na nastepne pozycje.
Powodzenia i weny!
~xMidziak
Cudowne niewiem co powiedzieć *-* <3
OdpowiedzUsuń